Marek Radziwon przez wiele lat pełnił rolę dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie. Jego zainteresowania przyczyniły się do powstania unikalnej w Polsce publikacji, Wstyd było milczeć. Świadectwa radzieckich dysydentów. Autor był gościem trzeciego dnia festiwalu Literacki Sopot, podczas którego wziął udział w debacie poświęconej pokoleniom buntowników w Rosji. Ita Skwarczyńska, dziennikarka „Literackiej”, postanowiła dowiedzieć się od Marka Radziwona, czy Polakom bliżej jest do Moskwy czy do Paryża.
Spotkałam się z taką opinią, że coraz więcej Rosjan odwiedzających Polskę czuje się momentami dziwnie i obco w naszym kraju. Czy i pan spotkał się z takimi komentarzami?
Nie, prawdę powiedziawszy. Ostatnie 5 lat spędziłem w Rosji, więc bardziej na bieżąco jestem z tym, co dzieje się tam niż tu. Myślę jednak, że powodem takich opinii może być to, że każdy z nas przyjeżdża do innego kraju z gotowymi „okularami”, z gotowymi stereotypami, i zwykle potem widzimy to, co sami chcemy zobaczyć i czego się spodziewamy. Być może jest tak i w tym przypadku. Moja żona jest Rosjanką, moje dzieci mówią po rosyjsku tak samo jak po polsku, i nigdy nie spotkaliśmy się z czymś nieprzyjemnym w Polsce.
A czy pan, jako Polak mieszkając w Moskwie, spotkał się z negatywnymi opiniami lub zrachowaniami ze strony Rosjan?
Nie. Zresztą, nie tylko ja, ale też nikt z grona moich znajomych, nie spotkał się z czymś takim. Ponadto, pośród moich przyjaciół panuje przekonanie, że Polsce się w Rosji zazdrości. Jeden z moich rosyjskich przyjaciół powiedział kiedyś: „Nikt Ci tego nie powie, ale wielu ludzi na przykładzie Polski widzi, co można osiągnąć w ciągu 25 lat. Gdzie wyście dotarli, chociaż na początku lat 90. byliśmy w tym samym miejscu, a gdzie myśmy zostali”. I takie poglądy również funkcjonują - oczywiście, nie bardzo szeroko.
Jak ocenia pan odwołanie Roku Rosji w Polsce oraz Roku Polski w Rosji?
Uważam, że można odwołać Rok Rosji w Polsce i Rok Polski w Rosji, ale to nie odwołuje przecież nieformalnych kontaktów kulturalnych, literackich i muzycznych. One nie zależą od rządów czy umów międzynarodowych, zależą od każdego z nas.
Kończy Pan pełnienie funkcji dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie. Jakby pan ocenił ten czas?
Dla mnie osobiście był to niezwykły czas. Miałem takie poczucie, że w Rosji dzieje się znacznie więcej, znacznie więcej ciekawych procesów, niż nam się w Polsce wydaje. Właściwie z Warszawy do Moskwy jest bliżej niż z Warszawy do Paryża, jednak to dzięki Strefie Schengen i tanim liniom lotniczym latamy częściej do stolicy Francji. Dlatego też, czego żałuję, Polacy niewiele wiedzą o rosyjskich wydarzeniach.
Które z wydarzeń wymieniłby pan jako najważniejsze i mające największy wpływ na polsko-rosyjskie relacje, a które odbyły się podczas pańskiej pracy w Moskwie?
Nie chciałbym przeceniać roli Instytutu, jako instytucji mającej wpływ na całą panoramę rosyjską. Musimy pamiętać o tym, że grupa odbiorców działań podejmowanych przez Instytut Polski w Moskwie jest dosyć wąska. Przeciętny Rosjanin spędza cztery godziny dziennie przed telewizorem, i do niego Instytut nie dotrze. Jednak odbyło się kilka takich wydarzeń, których byliśmy organizatorami lub współorganizatorami. Przykładem takiej imprezy była prezentacja teatru polskiego na Złotej Masce. Współczesny teatr polski cieszy się niezwykłą marką w Rosji. My, nawet sobie czasem nie zdajemy sprawy z tego, że polscy reżyserzy, tacy jak Krzysztof Warlikowski czy Grzegorz Jarzyna, zmienili panoramę teatralną w tym kraju.
Autor: Ita Skwarczyńska
23/08/2015 12:00